Wakacje w Kalifornii z Cultural Care Au Pair

Kiedy spytacie mnie o najlepsze wakacje w moim życiu, bez wahania odpowiem - to te spędzone w Kalifornii. Dziś, jak sięgam do nich pamięcią, sama siebie przekonuję, że nie są bajką, że to wydarzyło się naprawdę. I mówię sobie - masz przecież dowody: zdjęcia, filmy i wspomnienia. Od tamtych pamiętnych dni minęły trzy lata. Posłuchajcie mojej opowieści, a może sami zechcecie pojechać do krainy moich marzeń.

dziewczyny_220.jpgKiedy od Cultural Care Au Pair dostałam bilet do San Francisco uśmiechnęłam się, bo zachodnie wybrzeże zawsze chciałam zobaczyć. Choć byłam pełna obaw, czy sobie poradzę, czy rodzina goszcząca mnie polubi, to gdy spojrzałam na datę wylotu – 1 lipca, wszystkie wątpliwości uleciały z moim "lepiej być nie mogło!". Wyjazd w moje urodziny – to będzie wspaniała przygoda – pomyślałam.

Wiedziałam, że rodzina, do której jadę ma troje dzieci – dorosłą prawie osiemnastoletnią córkę Kate, i dwóch małych chłopców – Petera i Johna. Ja miałam się zająć oczywiście tymi młodszymi. Po dwóch tygodniach pobytu nie było to już dla mnie takie oczywiste. Caroline – mama bliźniaków – spytała mnie czy nie mogłabym towarzyszyć Kate w jej szalonym pomyśle, czyli prezencie osiemnastkowym. A była nim czternastodniowa wycieczka do Los Angeles i okolic. Zgodziłam się, bo perspektywa zwiedzenia Miasta Aniołów była kusząca, choć nie do końca zdawałam sobie sprawę ze swojej roli, czyli Anioła Stróża. Razem z nami miały wyruszyć dwie koleżanki Kate. Trzy dni później wylądowałyśmy na lotnisku. Jeszcze tylko odprawa, transfer i zakwaterowanie w hotelu.

Dwa pierwsze dni poświęciliśmy na zwiedzanie Los Angeles. Obowiązkowo musiałyśmy zobaczyć Hollywood i związany z nim Chiński Teatr, czyli miejsce wręczania Oskarów. Tym samym przeszłyśmy się Promenadą Gwiazd. A idąc Bulwarem Zachodzącego Słońca w stronę Beverly Hills nie mogłyśmy się nadziwić widokom. Chciałyśmy podpatrzeć życie gwiazd, ale zza wielkich ogrodzeń ich rezydencji, nic nie dało się dostrzec. Niezwykłym przeżyciem była dla nas wizyta w Universal Studio, gdzie poznaliśmy sztukę robienia filmów. Nie wiem, jak dałam się namówić na zwiedzanie domu horroru. Nie lubię tego gatunku, a co dopiero poddać się dobrowolnie katuszom związanym z odczuciem strachu. Dziś wspominam to z rozbawieniem, ale wtedy naprawdę nie było mi do śmiechu. Poszłyśmy też na zakupy i wtedy po raz pierwszy zrozumiałam swoją rolę – musiałam pilnować, aby Kate nie zostawiła wszystkich pieniędzy w pierwszym sklepie.

Kolejne dwa dni spędziłyśmy w Santa Monica Beach. Byłam w swoim życiu w kilku nadmorskich miejscowościach w różnych krajach, ale tak malowniczego widoku chyba nigdzie nie widziałam. Było przecudnie – czułam się jak w filmie „Słoneczny patrol”. Ludzie szczęśliwi, opaleni, wszyscy uśmiechnięci. Wtedy właśnie doceniłam życiodajną siłę słońca.

Kolejnym przystankiem było San Diego, gdzie rozpoczęła się hiszpańska kolonizacja Kalifornii. Zwiedziliśmy pierwsze osady kalifornijskie, przeszliśmy Parkiem Balboa i zakochałyśmy się w przepięknej wyspie Coronado, którą z miastem łączy ogromny most.

Niesamowitym miejscem, którego zdjęcia i opis to tak naprawdę tylko namiastka wrażeń, jakie się odczuwa, jest Wielki Kanion Kolorado. Ta niezwykła przestrzeń wypełniona różnorodnością kształtów i kolorów zapiera dech w piersiach. Na jego widok po prostu oniemiałyśmy.

Po powrocie do Los Angeles żadne widoki nie mogły się równać temu z Parku Narodowego Grand Canyon. Ostatnie dni spędziłyśmy na malowniczej hawajskiej wyspie Maui. Tam właściwie jedne atrakcje goniły drugie. Będąc tam nie sposób uciec przed pokusą spróbowania sportów wodnych – nigdy nie myślałam, że spełni się moje marzenie rozkoszowania się nartami wodnymi, czy Kitesurfingiem. Tak mijały nam dni, których rytm wyznaczają wiatr i fale, wieczory zaś spędzałyśmy doskonale bawiąc się w przy muzyce reggae.

Przedostatniego dnia pobytu zadzwoniła do mnie Caroline z pytaniem, jak się bawimy i z prośbą, żebym zeszła do recepcji (tylko żebym nic nie mówiła Kate), bo czeka na nią niespodzianka. Okazało się, że przy recepcji stoi cała rodzina – przyjechali, bo wieczorem chcą jej urządzić urodziny-niespodziankę. Moim zadaniem było wyciągnąć ją z hotelu do czasu kolacji. Wszystko wyszło całkiem naturalnie, bo i tak chciałam udać się z dziewczynami na ostatni popołudniowy spacer po plaży. Kiedy wróciłyśmy recepcjonista powiedział, że ma dla Kate wiadomość od jej rodziców i poprosił, żeby chwilę poczekała. W tym czasie my udałyśmy się do restauracji, gdzie dwa stoliki były zarezerwowane, a przy nich siedzieli rodzice i chłopcy. Niespodzianka się udała, Kate niczego się nie domyśliła a późniejsza zabawa była niesamowita.

Następnego dnia wróciliśmy samolotem do San Francisco, miasta, które kryje w sobie kolejne urokliwe miejsca. Nie mówię, że pobyt za wielką wodą to tylko czas zabawy, ale wakacje spędzone na zachodnim wybrzeżu, były cudowne. I z chęcią bym tam wróciła, nawet nie raz.

ostatnia zmiana: 2009-02-02
Komentarze
Polityka Prywatności